Kolędowanie to tradycja, która choć dla wielu wydaje się być duchem przeszłości, dla niektórych wciąż jest żywą i pełną uroku częścią świątecznego okresu. Na Wileńszczyźnie kolędowanie wydawało się praktycznie zapomniane, jednak dla Kasi Parszuty jest to coroczna tradycja, powrót do wspomnień i budowanie mostów między pokoleniami.
Kamila Daszkiewicz, TVP Wilno: Co skłoniło i skłania Cię każdego roku do kolędowania?
Kasia Parszuta: Kolędowanie albo tradycyjny orszak Trzech Króli to świetna okazja, aby nie tylko spotkać się z ekipą osób, które lubią nieść radość innym, ale też piękna tradycja, na którą ze szczególną niecierpliwością czekają dzieci i osoby starsze.
To chęć przywrócenia wspomnień z dzieciństwa oraz stworzenia pewnego rodzaju cudu, która mobilizuje mnie co roku do wstawania i ruszenia z orszakiem, kolędą.
Skąd znasz tę tradycję?
Wiedzieliśmy o tej tradycji z lekcji w szkole, ale najbardziej pamiętam to jako faktyczne wydarzenie – kolędnicy odwiedzali nas, kiedy byłam jeszcze mała.
Czy pamiętasz moment, kiedy po raz pierwszy wzięłaś udział w kolędowaniu?
Nie wiem, ile dokładnie miałam lat, ale byłam w klasach początkowych. Wtedy zawsze szukali do orszaku dzieci śpiewające kolędy, a ponieważ lubiłam przebierać się i śpiewać – z chęcią dołączyłam.
Największym zaskoczeniem, które pamiętam do dzisiaj, była ogromna ilość słodyczy, którą wtedy otrzymaliśmy. Naprawdę się tego nie spodziewaliśmy.
Jak mieszkańcy Twojej miejscowości zareagowali na kolędowanie?
Wyrosłam w miejscowości niedaleko Korwia, gdzie ta tradycja jest kultywowana co roku. Obecnie mieszkam w Kabiszkach, gdzie w tym roku po raz pierwszy mieliśmy Orszak Trzech Króli.
Najbardziej oczekiwały nas osoby starsze, które widząc nas, szczególnie się wzruszały. Czekały na nas z upieczonym ciastem, tradycyjnymi makówkami i kisielem. Te osoby opowiadały, jak bardzo kojarzy im się to z dzieciństwem i jak bardzo pragną, by ta tradycja została odnowiona.
Osoby te chętnie i głośno śpiewały z nami kolędy. Nie zabrakło też rodzin z małymi dziećmi, jednak łzy wzruszenia u starszych pań pamięta się najbardziej.
Co Twoim zdaniem kolędowanie oznacza dla Waszej lokalnej społeczności?
Kolędowanie to inicjatywa pokazująca, że można bawić się i pielęgnować tradycje, jednocześnie śpiewając kolędy i żartując. To dawanie radości dzieciom i starszym.
Czy zdarzyło się, że ktoś uznał tę tradycję za dziwną?
W 99% przypadków ludzie czekają z otwartymi drzwiami i sercami, nie spieszą i chcą razem spędzić chociaż chwilę. Raz tylko zdarzył się komentarz, że kolędnicy „nanieśli do domu śniegu”. Jest zima, chodzimy piechotą, dziwnie by było, gdyby było inaczej, chociaż zawsze staramy się maksymalnie otrząsnąć buty. (śmiech)
Zdarzyło się, że ktoś nie otworzył drzwi?
Zdarzyło się tylko, że u kogoś, kto wcześniej nas zapraszał, zmieniły się plany, więc nie było go w domu. Specjalnie nikt nas nie unikał. Zazwyczaj wiemy, kto czeka na kolędników.
Czy kolędujecie tylko w polskich rodzinach, czy do litewskich domów też przychodzicie?
Litewskie rodziny pojawiły się w tych miejscowościach względnie niedawno, ale oczywiście zachodzimy też do nich oraz do mieszanych rodzin. Życzenia świąteczne czy kolędy mają jednakową moc w każdym języku, chociaż procentowo na pewno w większości są to polskie rodziny.
Czy uważasz, że ta tradycja zanika?
Tradycja kolędowania, zresztą jak i każda inna, działa na zasadzie – „żyje”, póki ją pielęgnujesz.
W tym roku dołączyli do mnie mąż i trzyletnia córka. Obydwoje byli zachwyceni i obiecali, że od tego roku będzie to nasza mała rodzinna tradycja. Wszystko zaczyna się od rodziny. Mam nadzieję, że kiedyś to córka z orszakiem przyjaciół będą tak nas odwiedzać.
Czy widzisz jakieś zmiany w postrzeganiu kolędowania przez młodsze pokolenie?
Uważam siebie za pokolenie jeszcze niezbyt stare i widzę wielu rówieśników, którzy nie widzą w tym sensu. Ale tak jest tylko, póki sami tego nie spróbują. Podobnie jak z pielgrzymkami czy nocną adoracją. Jest w tym coś, czego nie zrozumiesz, póki sam nie spróbujesz, dlatego warto zachęcać, żeby przekonać, że to wcale nie jest nudne.
A czy ktoś powiedział Ci, dlaczego nie widzi w tym sensu?
Niektórym takie kolędowanie może wydawać się stresujące i niepotrzebne. Faktycznie jest to wchodzenie do prywatnej strefy danych osób i nie każdy jest gotów wpuścić gromadę ludzi do domu. Szczególnie, jeśli ktoś może mieć gości w tym czasie albo ktoś ma dzieci i wstydzi się, że dom może być lekko „wywrócony do góry nogami”.
Przecież każdy chce spotkać kolędników z domem idealnie wysprzątanym. Taka jest ta wileńska mentalność.
Ale zapraszają nas zwykle osoby wierzące i praktykujące – świadome, w jakim celu i z jaką misją idzie orszak. Dzielimy się radością dobrej nowiny z tymi, którzy też w to wierzą. Przyjęcie kolędników jest niejako znakiem swojej wiary, gestem pokazującym, że gość w dom równa się Bóg w dom.
Jak się czujesz, będąc częścią tej tradycji?
Czuję się częścią społeczeństwa, częścią tradycji, która nie ma granic – ani wiekowych, ani żadnych innych. Cieszę się, że mogę nieść radość. Nie wymaga to wcale wielkiego wysiłku – trochę czasu, kreatywności i chęci.
