„Państwo, które pozostaje bezkarne, powtarza te same zbrodnie”. Czy Rosję dosięgnie sprawiedliwość?

Przez te lata Ukraina walczy nie tylko na froncie militarnym, ale i na polu prawa międzynarodowego, dążąc do rozliczenia zbrodni wojennych i pociągnięcia Moskwy do odpowiedzialności, fot.
Przez te lata Ukraina walczy nie tylko na froncie militarnym, ale i na polu prawa międzynarodowego, dążąc do rozliczenia zbrodni wojennych i pociągnięcia Moskwy do odpowiedzialności, fot. Yevhen Titov/PAP
podpis źródła zdjęcia

24 lutego 2022 roku świat zamarł, patrząc na pełnoskalową agresję Rosji przeciwko Ukrainie. Jednak wojna nie zaczęła się wtedy – trwała od 2014 roku, gdy Rosja zaanektowała Krym i zaogniła konflikt w Donbasie. Przez te lata Ukraina walczy nie tylko na froncie militarnym, ale i na polu prawa międzynarodowego, dążąc do rozliczenia zbrodni wojennych i pociągnięcia Moskwy do odpowiedzialności.

Czy współczesne mechanizmy sprawiedliwości są wystarczające, by rozliczyć zbrodnie wojenne? Jakie szanse ma świat na osądzenie Władimira Putina? I wreszcie – jakie konsekwencje dla przyszłości Europy i globalnego porządku niesie brak rozliczeń za rosyjskie zbrodnie? Na te pytania w rozmowie z TVP Wilno odpowiada dr Tomasz Lachowski z Uniwersytetu Łódzkiego, ekspert w dziedzinie prawa międzynarodowego.

 

Justyna Siemienowicz-Jaszyna: Jakie są obecnie główne narzędzia prawa międzynarodowego do ścigania zbrodni wojennych popełnionych przez Rosję na Ukrainie?

 

dr Tomasz Lachowski: Obecnie mamy trzy najważniejsze segmenty ścigania zbrodni wojennych. Pierwszy to Międzynarodowy Trybunał Karny (MTK) w Hadze. Co istotne, mimo że Ukraina przez lata nie była stroną Trybunału, mógł on wykonywać swoją jurysdykcję wobec tego państwa. Wcześniej Ukraina uznała jego kompetencje w trybie ad hoc, czyli doraźnie, a dodatkowo wsparły ją w tym aż 43 państwa świata. Warto podkreślić, że Litwa była pierwszym krajem, który w marcu 2022 roku złożył oficjalny wniosek do Trybunału w tej sprawie. Od 1 stycznia 2024 roku Ukraina oficjalnie dołączyła do systemu MTK, co dodatkowo wzmacnia jego mandat w zakresie prowadzenia postępowań. Trybunał ten ściga trzy główne kategorie przestępstw: zbrodnie wojenne, zbrodnie przeciwko ludzkości oraz ludobójstwo.

 

Drugim segmentem są sądy ukraińskie, które od początku pełnoskalowej agresji Rosji prowadzą postępowania przeciwko sprawcom zbrodni wojennych. Ukraińskie władze już wydały wyroki, w tym także skazania zaoczne – na przykład na rosyjskich „dziennikarzy”, a w rzeczywistości kremlowskich propagandystów, oskarżonych o podżeganie do ludobójstwa. To pokazuje, że Ukraina sama aktywnie działa na rzecz sprawiedliwości.


Trzeci segment to jurysdykcja uniwersalna, czyli możliwość ścigania sprawców w innych państwach, które uznają, że tego rodzaju zbrodnie mają charakter międzynarodowy i stanowią najpoważniejsze naruszenia prawa międzynarodowego. Wiele krajów, w tym Polska, prowadzi postępowania w tej sprawie. Problem polega jednak na tym, że sprawcy tych zbrodni znajdują się albo na terytorium Rosji, albo na terenach objętych walkami w Ukrainie. Niemniej jednak te dochodzenia odgrywają kluczową rolę – pozwalają na zbieranie dowodów, dokumentacji, a także świadectw ofiar i świadków, co w przyszłości może przyczynić się do osądzenia winnych.

 

Podsumowując, te trzy ścieżki – Międzynarodowy Trybunał Karny, ukraińskie sądy oraz mechanizmy jurysdykcji uniwersalnej – stanowią dziś fundament międzynarodowych wysiłków na rzecz pociągnięcia Rosji do odpowiedzialności za zbrodnie wojenne.

 

Czy istnieje realna szansa na postawienie Władimira Putina i innych rosyjskich przywódców przed międzynarodowym trybunałem?

 

Z jednej strony, dziś wydaje się to niemożliwe, ale to absolutnie nie oznacza, że trybunał powinien zrezygnować z działań w tym kierunku. Pojawiają się głosy, że skoro postawienie Putina przed sądem to czysta fikcja, to nie ma sensu się tym zajmować. Ale to błędne myślenie. Trybunał ma obowiązek kwalifikować zbrodnie, dokumentować je i prowadzić postępowania w ramach swojej jurysdykcji – niezależnie od tego, jakie są obecne realia polityczne.

 

Jeśli jednak mówimy o egzekwowalności prawa, to nie prawo, a geopolityka zdecyduje o tym, czy Putin i inni rosyjscy przywódcy kiedykolwiek staną przed wymiarem sprawiedliwości. Kluczowe pytanie brzmi: czy i kiedy otworzy się tzw. okienko geopolityczne? Mówiąc wprost – czy Rosja przegra wojnę, a jeśli tak, to w jaki sposób?


Kolejna kwestia to wewnętrzna sytuacja polityczna Rosji. Putin, aby stanąć przed sądem – czy to w wyniku własnej decyzji, czy poprzez wewnętrzne procesy polityczne musiałby zostać odsunięty od władzy w Rosji. To już nie jest kwestia prawa, lecz polityki.

 

Mimo to uważam, że prawo międzynarodowe trzeba przygotowywać na taką możliwość już teraz. Trzeba prowadzić postępowania, wydawać nakazy aresztowania i gromadzić dowody. Bo jeśli nadejdzie moment, gdy Rosja się zmieni i otworzy się przestrzeń do postawienia jej przywódców przed sądem, prawo musi być na to gotowe.

 

Jakie konsekwencje prawne i polityczne niesie za sobą nierozliczenie zbrodni wojennych Rosji dla przyszłości Europy i świata?

 

To pytanie można było zadać już w 1991 roku, gdy rozpadał się Związek Sowiecki. Bo to właśnie wtedy Federacja Rosyjska powinna była zmierzyć się ze wszystkimi zbrodniami sowieckimi – zarówno na poziomie polityki historycznej, jak i poprzez działania instytutów badawczych oraz sądowe rozliczenia sprawców.

 

Owszem, powołano wtedy Memoriał – organizację dokumentującą sowieckie represje – ale, jak wiemy, został on brutalnie zlikwidowany przez rosyjskie władze w 2022 roku. To pokazuje, że Rosja nigdy nie rozliczyła się ze swoją zbrodniczą przeszłością. Wręcz przeciwnie – rehabilitowała ją. Swoją politykę historyczną oparła na micie „Wielkiej Wojny Ojczyźnianej”, czyli sowieckiej narracji o II wojnie światowej, ignorując jednocześnie własne zbrodnie.

 

I tu dochodzimy do sedna problemu. Państwo, które pozostaje bezkarne, prędzej czy później powtarza te same zbrodnie. Brak rozliczeń za sowieckie represje doprowadził do tego, że dziś Rosja stosuje podobne metody w Ukrainie. Jeśli teraz, w XXI wieku, świat nie wymusi odpowiedzialności za rosyjskie zbrodnie wojenne, to historia może się powtórzyć. Może za kilka, kilkanaście lat Rosja ponownie spróbuje realizować swoje imperialne cele – być może jeszcze brutalniej niż teraz. Dlatego rozliczenie obecnych zbrodni nie jest tylko kwestią sprawiedliwości – to konieczność dla przyszłego bezpieczeństwa Europy i świata.

 

Często mówi się o pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę od 24 lutego 2022 roku, ale wojna rozpoczęła się już w 2014 roku wraz z aneksją Krymu i walkami w Donbasie. Jakie znaczenie dla obecnej sytuacji miały tamte wydarzenia i czy świat zareagował na nie w sposób wystarczający?


Prawo międzynarodowe nie pozostawia tu żadnych wątpliwości – wojna Rosji przeciwko Ukrainie rozpoczęła się w 2014 roku. Aneksja Krymu była pierwszym etapem agresji, a kolejnym – walki w Donbasie.

 

Rosyjska narracja, jakoby była to wojna domowa, jest kompletną nieprawdą. Prawo międzynarodowe jasno definiuje agresję jako również wykorzystywanie zbrojnych grup paramilitarnych do atakowania innego państwa. I dokładnie to zrobiła Rosja w Donbasie – stworzyła tam dwa nielegalne, parapaństwowe twory i posługiwała się grupami, które formalnie nie były częścią rosyjskiej armii, ale realizowały jej cele.

 

Bez wątpienia agresja zaczęła się 11 lat temu, a Zachód wtedy przespał moment na odpowiednią reakcję. Owszem, wprowadzono pewne sankcje po aneksji Krymu, ale brak zdecydowanej politycznej woli, by realnie izolować Rosję, był widoczny. Ważnym czynnikiem były również powiązania gospodarcze, zwłaszcza w sektorze energetycznym – gaz, ropa, biznesy europejskie powiązane z Rosją.

 

I to właśnie słaba reakcja Zachodu w 2014 roku zachęciła Putina do dalszych działań. Kreml testował, jak daleko może się posunąć, bo wiedział, że nie spotka go żadna poważna odpowiedź. Przełom nastąpił dopiero w 2022 roku – z szerokimi pakietami sankcji i pomocą dla Ukrainy. Zachód się wtedy obudził, ale niestety za późno. I to opóźnienie ma swoje konsekwencje także dziś – dylematy i problemy, z którymi teraz mierzy się Europa, wynikają właśnie z tamtej zbyt łagodnej reakcji sprzed 8 lat.

 

Czy wojna na Ukrainie zmienia dotychczasowe podejście świata do odpowiedzialności za zbrodnie wojenne i ludobójstwo?

 

Na początku – tak. Pełnoskalowa agresja Rosji, obrazy z Buczy, Iziumu i innych miejsc wstrząsnęły światem. Wtedy reakcje polityków były jednoznaczne – mówiono wprost o zbrodniach wojennych, a nawet ludobójstwie.

 

Ale jeśli spojrzymy na to chłodno, analitycznie, to sytuacja zaczęła się zmieniać po wybuchu wojny w Strefie Gazy. Globalne Południe, które już wcześniej było częściowo prorosyjskie – co wynikało jeszcze z czasów sowieckich, gdy Moskwa wspierała państwa afrykańskie i azjatyckie – początkowo zaczęło skłaniać się ku Ukrainie. Kijów zbudował pewien kapitał dyplomatyczny nawet w krajach, które historycznie patrzyły na Rosję przychylnie.

 

Jednak wszystko zmieniło się po atakach na Izrael i eskalacji w Strefie Gazy. Globalne Południe jednoznacznie poparło Palestyńczyków, natomiast Ukraina od początku opowiedziała się po stronie Izraela. To spowodowało pęknięcie – Ukraina zaczęła tracić dyplomatyczne poparcie w tych regionach.

 

I ma to swoje konsekwencje. O ile wcześniej wiele państw Globalnego Południa było gotowych uznać rosyjskie zbrodnie za ludobójstwo, o tyle teraz to przekonanie zaczyna słabnąć. To pokazuje, jak bardzo ocena zbrodni wojennych jest dziś związana z globalną geopolityką. Niestety, można powiedzieć, że Ukraina popełniła pewne błędy dyplomatyczne, które osłabiły jej pozycję na arenie międzynarodowej.

 

Jak ostatnie wypowiedzi Donalda Trumpa na temat Ukrainy i Wołodymyra Zełenskiego mogą wpłynąć na dalszy bieg wojny oraz wsparcie USA dla Kijowa?

 

Wypowiedzi Trumpa o Ukrainie – że to ona jest winna wojny, czy że Zełenski jest dyktatorem – są szokujące. Bo oto lider największej demokracji świata używa języka charakterystycznego dotąd dla reżimów autorytarnych – języka Putina, Xi Jinpinga i innych przywódców spoza świata zachodniego.

 

To rodzi ogromne zagrożenie. Trump, mówiąc o pokoju, całkowicie pomija perspektywę prawa międzynarodowego. Zamiast tego posługuje się logiką siły i mocarstwowości, co prowadzi do niebezpiecznej koncepcji stref wpływów – czyli uznania, że Rosja jako wielkie państwo ma niejako „prawo” do Ukrainy, większe niż sami Ukraińcy.

 

To powrót do myślenia rodem z XIX wieku, gdzie wielkie mocarstwa ustalały między sobą, które kraje należą do ich stref wpływów. I to jest, moim zdaniem, największe zagrożenie wynikające z tej narracji Trumpa.

 

Jak należy interpretować słowa Trumpa w kontekście prawa międzynarodowego i globalnej stabilności?

 

Donald Trump postrzega stosunki międzynarodowe przez pryzmat tzw. realizmu ofensywnego, czyli podejścia, w którym prawo międzynarodowe ma marginalne znaczenie. W tej perspektywie nie liczą się wartości czy normy, a jedynie siła i interesy geopolityczne.

 

W takim ujęciu prawo międzynarodowe nie jest czymś, czego należy przestrzegać, bo ma ono samoistną wartość, ale raczej czymś, czego używa się instrumentalnie – kiedy jest potrzebne, podpisuje się dokumenty, a kiedy nie, po prostu się je ignoruje.

 

Sprawiedliwość na rozdrożu: czy świat odważy się osądzić Rosję?

 

Rosja od lat działa według schematu – agresja, bezkarność, powtórka. Brak rozliczeń za sowieckie represje i zbrodnie doprowadził do dzisiejszej brutalnej wojny w Ukrainie. Jeśli i tym razem świat odwróci wzrok, za kilka czy kilkanaście lat możemy stanąć w obliczu kolejnej rosyjskiej ekspansji. Dlatego prawo międzynarodowe musi być gotowe – nie tylko do gromadzenia dowodów i wydawania nakazów aresztowania, ale przede wszystkim do egzekwowania sprawiedliwości. Bo historia uczy, że tam, gdzie nie ma kary, jest powtórka.


źródło: TVP Wilno/Justyna Siemienowicz-Jaszyna, fot. Yevhen Titov/PAP
Więcej na ten temat