Oto kolejny artykuł z cyklu „Co wiemy o prowadzących TVP Wilno?”. Naszym dzisiejszym bohaterem jest prowadzący programy „Wilno na dzień dobry” i „Detektyw Literka” Łukasz Kamiński. Głównym zajęciem Łukasza są teraz studia doktoranckie i praca na uniwersytecie, ale poza tym dalej znajduje on czas na prowadzenie imprez i integrowanie międzykulturowej wileńskiej społeczności. Co jeszcze wiemy o Łukaszu? Zapraszamy do poznania nieznanych ciekawostek z jego życia.
Zapytany o pierwszą ciekawostkę na swój temat Łukasz wymienia to, że od małego lubi czytać książki: „Moją ulubioną lekturą była seria książek o Harrym Potterze. Przeczytałem wszystkie z nich. Pierwszą książkę wypożyczyłem z biblioteki szkolnej, gdy ukazywały się nowe, a nie było jeszcze tłumaczenia na język polski, sięgałem po angielskie, które mama przyniosła od znajomej z pracy. Próbowałem czytać w oryginale, ale ostatecznie wszystkie z nich przeczytałem po polsku. Przeczytałem też wszystkie książki z sagi »Zmierzch« (ang.: »Twilight«), nie wspominając już o obowiązkowych lekturach szkolnych”.
„W szkole uwielbiałem pisać dyktanda – zarówno w języku polskim, jak i litewskim. Chociaż większość uczniów nie lubiła dyktand i podchodziła do nich jako do zadań, które obniżą im oceny, ze mną było wręcz przeciwnie, dla mnie była to okazja do jej poprawy. Jak udoskonaliłem swój język litewski? To trochę zabawna historia, ale z okazji mojej I komunii świętej moja chrzestna mama, Regina, podarowała mi magnetofon, a tato co jakiś czas kupował mi płyty z piosenkami z popularnego wówczas telewizyjnego show »Droga do gwiazd« (lit.: Kelias į žvaigždes). I co robiłem z tym ja? Słuchałem tych piosenek, co kilka sekund zatrzymywałem je i zapisywałem tekst danego utworu, po czym porównywałem go z oryginalnym tekstem i jeżeli były jakieś błędy, to je poprawiałem. W taki sposób szlifowałem swój język litewski” – opowiada Łukasz.
Oczywiście pisanie dyktand to niejedyna pasja Łukasza. Od dziecka jest też fanem piłki nożnej i szczególnie kibicuje polskiej reprezentacji: „Jestem zajadłym kibicem reprezentacji Polski, mimo tego, że wymaga to naprawdę silnych nerwów (śmieje się). Swoją pierwszą koszulkę reprezentacji Polski również dostałem od chrzestnej mamy. Była to koszulka Euzebiusza Smolarka z numerem 7. Kiedyś były też przed każdymi mistrzostwami takie albumy z naklejkami przedstawiającymi piłkarzy. Kolekcjonowałem je, a kiedy jakiejś brakowało mi do kolekcji, wymieniałem się na nie na ówczesnych forach internetowych z innymi fanami piłki nożnej”.
Z wykształcenia Łukasz jest italianistą i europeistą (licencjat), magistrem komunikacji oraz doktorantem Wydziału Komunikacji Uniwersytetu Wileńskiego. Dzisiaj jest też wykładowcą UW i UwB w Wilnie: „Lubię uczyć się, zgłębiać nowe tematy . Aktualna obecnie jest mi też łacińska sentencja »Docendo discimus« (pol.: poprzez nauczanie uczymy się). Przygotowując zajęcia dla studentów na nowo odkrywam niektóre zagadnienia. Im więcej uczysz się, tym więcej znajdujesz obszarów, dzięki którym możesz dowiedzieć się jeszcze więcej. I to nigdy się nie kończy” – śmieje się Łukasz.
A co nasz bohater lubi jeść? „Jestem takim konserwatywnym człowiekiem, jeśli chodzi o jedzenie, ponieważ niezbyt lubię próbować nowe smaki. Pewnego razu, kiedy byłem we Włoszech na badaniach razem z wykładowcami i innymi studentami, gościłem w domu rodzinnym jednego z wykładowców. Zapytał mnie, czy wszystko jem i odpowiedziałem, że w zasadzie wszystko. Nie przepadam za owocami morza, ale nie mówiłem mu o tym. No i oczywiście na obiad była pasta frutti di mare. Trzeba było jeść małże, wybierać wszystko z muszelek. Dla mnie było to bardzo egzotyczne, ale zjadłem z uśmiechem na twarzy. Nie było to jakoś strasznie niedobre, dało się to zjeść, ale kiedy jestem w restauracji, nigdy nie zamawiam takich rzeczy. Z racji tego, że nie przepadam za daniami rybnymi, w czasie Wigilii pozostali domownicy mają więcej jedzenia dla siebie. Poza tym nie gotuję zbyt często, ale jeśli mam dużo czasu lub czekam na gości, to umiem coś smacznego przygotować”.
Ciekawostka o najdłuższej podróży taksówką: „W 2017 roku pojechałem na Erasmusa do Turynu. Wtedy operatorzy sieci nie udostępniali jeszcze tyle bezpłatnego Internetu za granicą co dzisiaj i te kilkadziesiąt megabajtów wykorzystałem jeszcze w drodze z lotniska. Oczywiście nie przyszło mi do głowy, żeby wydrukować sobie mapę, żebym dokładnie wiedział, gdzie znajduje się miejsce, w którym miałem mieszkać. To był początek lutego, strasznie padało, ja miałem walizkę i ciężki plecak na plecach. Jako student, któremu szkoda było płacić za taksówkę, postanowiłem, że pójdę na piechotę . Idę 20, 30, 40 minut, aż w końcu, kiedy doszedłem do placu Vittorio Emanuela II, zrezygnowany postanowiłem skorzystać z taksówki. No i wsiadam do auta, uprzejmy taksówkarz bierze moją walizkę, wkłada do bagażnika i zaczynamy jechać. Po niecałej minucie samochód się zatrzymuje. »Przyjechaliśmy. 14 euro« – mówi. 14 euro za 200 metrów. I dodatkowo wziął pieniądze za to, że miałem walizkę i on musiał swoimi szlachetnymi rękami włożyć ją do bagażnika” – z uśmiechem na twarzy Łukasz kończy swoją opowieść.