„Strach mnie ostatnio obleciał, bo dostałam zaproszenie na dzień cepelina”

 „Strach mnie ostatnio obleciał, bo dostałam zaproszenie na dzień cepelina”, fot. TVP Wilno/Ewa Wołkanowska
„Strach mnie ostatnio obleciał, bo dostałam zaproszenie na dzień cepelina”, fot. TVP Wilno/Ewa Wołkanowska

Strach mnie ostatnio obleciał, bo dostałam zaproszenie na dzień cepelina. Żadna tam masowa impreza, tylko kameralne spotkanie dla grona wtajemniczonych w Gdyni. Odetchnęłam z ulgą, gdy okazało się, że ani nie muszę przyjść z garnkiem cepelinów, ani że nie będziemy ich robić wspólnie. Należało po prostu przyjść i jeść.

Stres kulinarny został więc rozwiany, ale inna rzecz była równie niepokojąca. W zaproszeniu widniało wiejące grozą zdanie: Tegoroczny temat konkursu: „Wielkie rody Wileńszczyzny”. Pomyślałam, że mało wiem na ten temat, ale jakoś dam sobie radę. Otóż nie dałam, ale o tym za chwilę.


Na spotkanie mieli wstęp wyłącznie mieszkający w Trójmieście wilnianie i tak zwane przyczłapki, czyli ci, co na dobre i złe się z obywatelami i obywatelkami Litwy związali więzem małżeńskim, nie zdając sobie oczywiście sprawy z tego, że wiążą się na dobre i złe jednocześnie z Wileńszczyzną, cepelinami i wodą mineralną Vytautas. I że odtąd ich życiową pielgrzymką będzie droga wte i wewte do Wilna, Solecznik, Miednik i z powrotem.


Że będzie to udziałem również ich dzieci i ich wnuków. Że nie można się związać z kimś z Wilna, myśląc że to będzie takie samo jakby się wiązać z osobą ze Słupska, Grójca czy Kościerzyny. Że przyszłe pokolenia zrodzone z tego związku będą już zawsze celebrować swoje litewskie pochodzenie, choćby tego pochodzenia było w nich tyle, co śmietanki w litewskich lodach.


Było nas osób kilkanaście. Najmłodsza miała lat pięć, najstarsza – ponad dziewięćdziesiąt. Każda z historią. Za stołem siedział potomek żołnierza armii polskiej, który pamiętał Wilno międzywojenne. Była też para, co wyjechała do Polski w latach 90., kiedy nie było jeszcze wiadomo, co z tą naszą Litwą miłą będzie, a bała się, by ich syn nie został wcielony do armii sowieckiej i wysłany na mniej lub jeszcze mniej sensowną wojnę.


Z kolei powód, dla którego gospodyni tego spotkania – Irena – przyjechała to Gdyni to historia stara jak świat, czyli miłość. Na spotkanie przyszli też ci, co po prostu nie wrócili po studiach na ojczyzny łono, zadowalając się ojczyzną zastępczą, co dała światu Marię Skłodowską-Curie, Jana Pawła II i Marylę Rodowicz. Ja ze swoją bandą byliśmy najmłodsi stażem, bo niespełna dwa lata w Gdańsku, wyemigrowawszy z powodów edukacyjno-zdrowotnych.


Po zjedzeniu cepelinów nastał czas na konkurs o rodach. No i się zaczęło. „Pałac na zdjęciu należał niegdyś do rodu...”, „Obraz ten ukradł z Rzymu i potajemnie przywiózł do Kodnia...”, „Kościół na zdjęciu był rodowym kościołem...”, „Te zdobyte pod Chocimiem litaury podarował wileńskiemu kościołowi...”, „Dworek na zdjęciu był własnością...”, „Przedstawicielem rodu Romerów był...”


Czułam się tak, jak zawsze czuję się przy turystach z Polski, którzy przyjeżdżają do Wilna i sypią z rękawa nazwiskami, o których w życiu nie słyszałam. Idą przez miasto tak jak i ja chadzam, ale widzą dwa miasta – to dzisiejsze i to nieistniejące, o którym mam nikłe pojęcie, bo ani nie odziedziczyłam o nim wspomnień i mitów, ani zainteresowania moje w kierunku tym nigdy nie zboczyły.


Pewnie mieszkając na obczyźnie trza więcej wysiłku włożyć w to, by w sposób poniekąd sztuczny zgłębić historię ziem, które się opuściło. A jak się z mlekiem matki nie dostało, to z leksykonów, podręczników i przewodników turystycznych trzeba wyssać to co trzeba.


Robiłam wszystko co w mojej mocy, żeby nadrabiać miną, ale nadrabianie miną może pomóc najwyżej na egzaminie ustnym, a konkurs był w wersji pisemnej. Zajęłam ostatnie miejsce i strach mnie obleciał, że się wydało. I że nigdy nikt w całym Trójmieście nie zaprosi mnie już więcej na cepeliny, bo się rozniesie. Los dał mi jednak jeszcze jedną szansę. Na koniec spotkania odbyło się losowanie upominków. Jako że ostatni czasami bywają pierwszymi, to wyciągnęłam prezent najbardziej okazały – książkę „Irenka dziewczynka z Wilna”. Historia tytułowej bohaterki zaczyna się w 1932 roku, toczy przez lata wojenne i kończy się wyjazdem z Wilna w 1945 roku. Innymi słowy, opisuje kolejny okres, którego na lekcjach historii w szkole przerobić nie zdążyliśmy. Książka ma na okładce informację, że jest przeznaczona dla czytelników powyżej ósmego roku życia. Nie wiem, skąd ten los ślepy wiedział, że to akurat mój poziom?

źródło: TVP Wilno/Ewa Wołkanowska
Więcej na ten temat