Feminatywy – z czym je jeść i dlaczego najlepiej na chłodno?

Feminatywy pochodzące z oryginalnych wydań książek: "Wierna służba. Wspomnienia uczestniczek walk o niepodległość,1910 - 1915" oraz "Służba ojczyźnie. Wspomnienia uczestniczek walk o niepodległość, 1915-1918" pod red. Aleksandry Piłsudskiej. Autorką kolażu jest Małgorzata Koniorczyk, fot. Wikipedia
Feminatywy pochodzące z oryginalnych wydań książek: "Wierna służba. Wspomnienia uczestniczek walk o niepodległość,1910 - 1915" oraz "Służba ojczyźnie. Wspomnienia uczestniczek walk o niepodległość, 1915-1918" pod red. Aleksandry Piłsudskiej. Autorką kolażu jest Małgorzata Koniorczyk, fot. Wikipedia

Drogi czytelniku, droga czytelniczko, zapewne otwierając ten artykuł masz już swoje zdanie i stanowisko na ten budzący kontrowersje temat, jakim są feminatywy. I dobrze. Być może nie masz żadnego zdania, nie chcąc obierać żadnej ze stron, co również jest zupełnie naturalne. Dobra wiadomość dla jednych i drugich, jest taka, że ten artykuł, niezależnie od stanowiska jest dla wszystkich. W każdym wypadku warto sięgnąć po nieco wiedzy i poszukać odpowiedzi na pytanie po co i na co nam te feminatywy. Najlepiej podejść do nich na chłodno i zobaczyć, jak to wszystko się właściwie zaczęło.

Można odnieść wrażenie, że język polski lubi utrudniać życie swoim użytkownikom. Od groma reguł, a do tego wyjątków. Zaczęłam na to zwracać uwagę, ucząc obcokrajowców i za nic nie mogłam im wytłumaczyć, dlaczego kierowca czy sprzedawca to rodzaj męski. Koniec końców oba słowa kończą się na zarezerwowaną dla rodzaju żeńskiego literę „a”, czyż nie?


Pozostając w temacie rodzajów, można powiedzieć, że lekko to mają Anglicy – w ich niefleksyjnym języku w kwestii zawodów rozróżnienia na płeć nie ma praktycznie wcale. No chyba, że mówimy o wyrazach zakończonych na man, co dosłownie oznacza mężczyznę, ale i businesswoman czy policewoman brzmią w nich całkiem naturalnie.


Łatwo mają też bracia Litwini – tutaj każdy zawód ma swój żeński odpowiednik. Polszczyzna natomiast jest o tyle skomplikowana, że członkini brzmi „normalnie”, ale gościni już nie. Dlaczego tak się dzieje?


Warto zacząć od obalenia mitu – feminatywy to nie feministyczny wymysł XXI wieku. Dowodów na ich istnienie doszukać się możemy w dawnych tekstach pisanych i niektóre z nich brzmią zdecydowanie bardziej kontrowersyjnie niż „gościni”.


Pielgrzymka i... papieżyca?


Pierwsze formy żeńskie odnajdziemy już w Biblii Jakuba Wujka z 1593 roku, gdzie znajdziemy choćby formę „prorokini”. Dziwnie dziś dla nas brzmiące struktury podpatrzeć można i w XVI-wiecznych słownikach polszczyzny. Takim wyrazem może być na przykład papieżyca. Oznaczał on kobietę sprawującą funkcję papieża pod imieniem Jan VIII. Nasi przodkowie, z niemałą złośliwością, papieżycą nazywali również kobiety sprawujące u innowierców urząd zwierzchniczki religijnej. Z mniejszą uszczypliwością nazywali tak królową angielską, zwierzchniczkę Kościoła anglikańskiego oraz żonę (lub nałożnicę) zwierzchnika gminy innowierczej.


W słowniku XVI-wiecznej polszczyzny znajdziemy także wyraz pielgrzymka, który w tamtych czasach nie oznaczał podróży do miejsca uważanego za święte, odbywanej w celu pogłębienia własnego życia religijnego. Pielgrzymką nazywano wówczas kobietę odbywającą podróż, obcą w danym kraju czy też odbywającą podróż do miejsc kultu.


Doktorka, powstanka, magistra


Badaczka języka Agnieszka Małocha-Krupa zauważa, że to w okresie PRL-u nastąpiło ograniczenie użycia form żeńskich. Popularnym wówczas stał się zabieg maskulinizowania nazw zawodów, czyli określania ich za pomocą słów w formie męskiej.


Zjawisko to różniło się od zwyczaju funkcjonującego przed II wojną światową, który dopuszczał istnienie nazw żeńskich i pozwalał traktować je na równi z formami męskimi. Oznacza to w praktyce, że jeśli dany zawód wykonywały kobiety, nic nie stało na przeszkodzie, by jego przedstawicielki posługiwały się nazwą w postaci feminatywu.


Historyk Kamil Janicki zwraca z kolei uwagę na fakt, że po I wojnie światowej, na skutek liczby poległych w walkach mężczyzn, w odbudowę kraju włączyły się kobiety. W wyniku tego zaczęły one wykonywać także te prace, które przed wojną uchodziły za profesje typowo męskie. Wraz z tą zmianą powstały takie nazwy jak: górniczka, spawaczka czy traktorzystka.


W ciągu kilkunastu lat po II wojnie światowej, zdecydowanie częściej niż współcześnie, można było spotkać konstrukcje zbudowane przy pomocy przyrostków (np. -ka – doktorka), rzadsze natomiast były popularne dziś określenia dwuelementowe zawierające wyraz pani, który poprzedzał rzeczownik rodzaju męskiego (np. pani doktor).


Duży wpływ miało oczywiście uzyskanie przez kobiet praw, m.in. możliwości studiowania, co dawało im możliwość wykonywania zawodów, zarezerwowanych niegdyś wyłącznie dla mężczyzn. Tym samym pojawiła się potrzeba dopasowania tego typu nazw do stanowisk zajmowanych przez kobiety. Język stał się narzędziem do opisywania nowej rzeczywistości.


Przeglądając gazety sprzed stu lat, również można natknąć się na feminatywy, które były w ta tyle powszechnym użyciu, że sprzeciwu czy kontrowersji nie wzbudzały. Czasopismo „Głos Serca” w 1929 wydrukowało anons: „Kawaler w średnim wieku, wyznania mojżeszowego, z zawodu kupiec, miły, sympatyczny, prawego charakteru, z powodu braku znajomości zapozna tą drogą pannę wyznania mojżesz. z zawodu lekarkę lub magistrę farmacyi, posag obojętny.”


Inny przykład – wyraz „powstanka”, który dziś kojarzy się głównie z powstaniem warszawskim, był używany już w połowie XIX wieku. Wówczas powstankami określano uczestniczki powstania styczniowego. „Tygodnik Polski” pisał w 1928 roku o człowieku, urodzonym na Syberii, który był synem „powstańca i powstanki”.


W okresie socjalizmu żeńskie formy pozostały w użyciu, ale głównie w uważanych za mniej prestiżowe zawodach takich jak fryzjerka, sprzątaczka, czy praczka. Jeśli chodzi o wyższe stanowiska zaczęto popularyzować formę dwuczłonową z poprzedzającym wyrazem ‘pani’. Tak więc pani doktor, pani magister, pani dyrektor, ale już kucharka czy szwaczka.


Co na to wyrocznie językoznawstwa polskiego?


Znany i ceniony językoznawca, prof. Jerzy Bralczyk w udzielonym na początku tego roku wywiadzie wypowiedział się na temat feminatywów. Zdradził, że nie jest zwolennikiem ich nadużywania. W większości przypadków, mówiąc o zawodach lub funkcjach, woli używać form męskich. Podkreślił też, że język naturalnie ewoluuje, ale nie powinno się narzucać pewnych form na siłę. W jednym z podcastów powiedział, że chciałby „żeby ta jedna liczba mnoga, a mianowicie męska, umiała połączyć, żeby Polacy znaczyło także Polki i Polacy, bo kiedy mówię Polki i Polacy, to ja dzielę”.


Kolejny szanowany językoznawca, prof. Jan Miodek, rzuca nieco inną perspektywę tłumacząc, że feminatywy to jak najbardziej poprawne formy i zaleca w ich kwestii tolerancję.


„To jest czas powrotu do słowiańskiej typologii, do przyrostków feminatywnych i ja to witam, jako historyk języka, z pełną aprobatą” – mówił profesor. Pytany o konkretne wyrazy, jak np. „ministra” odpowiada niezmiennie, że określenie tej pozycji dostępne jest w trzech opcjach i każdą trzeba uszanować.


Co dalej?


Po rzuceniu nieco szerszej perspektywy na ten temat wysuwa się kilka wniosków – feminatywy istniały długo przed nami i jest to fakt. Faktem jest również to, że w kwestii ich użytkowania nawet środowisko naukowe obiera różne strony i nie są one ze sobą całkowicie zgodne. Można powiedzieć, że jesteśmy zapędzeni w tzw. kozi róg, no bo skąd wiadomo, czy zaproszenie na przyjęcie gościni będzie odebrane pozytywnie czy wręcz przeciwnie, z oburzeniem?


Zdarzają się i sytuacje komiczne, np. artykuł o znanej siatkarce, w którym pojawia się określenie, że „przez całe lata była filarką swojej drużyny”. Tutaj z rzeczownika rodzaju męskiego utworzono rzeczownik w rodzaju żeńskim, a takiego zabiegu z całą pewnością za poprawny językowo uznać nie można.


Czy „neofeminatywy” staną się kiedyś integralną częścią języka, podobnie jak niegdyś nauczycielka czy lekarka? Mówi się, że przyzwyczajenie jest drugą naturą człowieka, a więc coś musi najpierw wejść w nawyk, żeby było „normalne”. Z całą pewnością w tym temacie niie ma dobrych ani złych preferencji. Zdaje się, że najważniejsze jest tu niepopadanie w skrajność i poszerzenie pola tolerancji, którą definiują słynne słowa „nie zgadzam się z tym, co mówisz, ale będę bronić twego prawa do głoszenia tego, aż do śmierci”.


Warto pamiętać, że język jest żywym tworem, nieustannie ewoluującym pod wpływem zmian społecznych. Feminatywy okresu międzywojennego przypominają nam, że zdolność języka do adaptacji i odzwierciedlania złożoności społeczeństwa jest jego naturalną cechą. Zmiany w języku zachodzą najskuteczniej, gdy są odpowiedzią na autentyczne potrzeby komunikacyjne, a nie wynikiem odgórnych nakazów. Doktorki, adwokatki i posłanki dwudziestolecia międzywojennego nie pojawiły się w wyniku językowych reform, lecz jako naturalna odpowiedź na społeczną rzeczywistość – i to jest być może najcenniejsza wskazówka, jaką możemy czerpać z tego barwnego rozdziału historii polszczyzny.

źródło: TVP Wilno/Natalia Urbanowicz, fot. Wikipedia
Więcej na ten temat