80 dziewcząt i kobiet ustawiło się w szeregu przy zabarwionym na czerwono stawie, który znajduje się przy ambasadzie rosyjskiej i odsłoniły umazane „krwią” nogi.
W sobotę w południe pod ambasadą Rosji odbyła się akcja solidarności z ukraińskimi kobietami i dziećmi, żyjącymi w tygodniach okrucieństwa i bólu.
Jej celem było nie tylko zwrócenie uwagi na ofiary wojny rosyjskiej na Ukrainie — dziewczynki, dziewczęta i kobiety zgwałcone przez rosyjskich żołnierzy, ale także ciche wezwanie Kremla do zaprzestania agresji wobec Ukrainek.
80 protestujących stało w milczeniu przez 20 minut w białych majtkach lub rajstopach, umazanych krwią, a niektórzy bez bielizny, ze związanymi na plecach „zakrwawionymi” rękami.
Protest solidarności, który odbył się pod ambasadą Rosji był podobny do protestu w Tallinie.
„Takie sprzeciwy muszą być organizowane, dopóki problem nie zniknie, a on jest i nie ma zamiaru znikać” – powiedziała Neringa Butkutė, organizatorka protestu wspólnie z Rūta Liutkutė i Indre Kukučionyte.
Według niej, dziewczęta i kobiety zbierały się na protest nie tylko z Wilna, ale także z innych miast. 20-letnia Arneta Keburytė stwierdziła, że przyjechała z Kowna z przyjaciółmi.
„Stałam zmarznięta i pomyślałam, że możemy i powinniśmy zrobić znacznie więcej niż stać przez kilka minut na wietrze. Wypiję herbatę, rozgrzeję się, kupię coś i przekażę Ukrainkom, bo przecież też będą miały za niedługo Wielkanoc” – powiedziała jedna z uczestniczek protestu.
Podczas protestu zbierano antykoncepcyjne tabletki dla Ukrainek, które będą przekazane do kraju, dotkniętego wojną. W czasie trwania protestu zebrano ok. 150 EUR, ale jedna z uczestniczek tej akcji, N. Butkutė, ma nadzieję, że uda się zgromadzić większą kwotę.
„Nie udało mi się wziąść ze sobą gotówki, ale skontaktuję się z organizatorami i przekażę, bo Ukrainki potrzebują pomocy, szczególnie te, które doznały agresji, doświadczyły przemocy psychicznej i nie mogą kupić środków antykoncepcyjnych ” – powiedziała Irma Danskienė.
W symbolicznej akcji dziewczęta i kobiety milczały, ukrywając twarze pod czarnymi workami. Kilka z nich było otulanych flagami Ukrainy i Litwy. Kilku innych trzymało w rękach dziecięcą zabawkę, kilka pluszowych zabawek umazanych „krwią” leżało na ziemi obok.
35-letnia Rūta Langaitė z Wilna powiedziała, że przyjechała na protest, aby okazać wsparcie, bo inaczej czułaby się „słabą”.
„Siedząc na kanapie trudno jest zrozumieć, co przeżywają inni. Zdajesz sobie z tego sprawę, płaczesz, ale nie rozumiesz tego w pełni. Wciąż były wątpliwości, że trzeba będzie stać w samej bieliźnie. Takie poczucie wstydu. Kobiety na Ukrainie nie tylko doświadczają wstydu, ale muszą o tym mówić publicznie, a tysiące ludzi w przestrzeni społecznej kwestionuje, nie wierząc w ich historie. A tutaj częściowo możemy poczuć tylko sekundę tego, co czują te kobiety” — powiedziała kobieta, która przyjechała na protest z mężem i dzieckiem.
„Obrazy z Ukrainy są okrutne. Musimy pokazać i przekazać ten horror ludziom wokół nas, którzy nie chcą tego widzieć lub po prostu patrzą w drugą stronę” — powiedział 33-letni Paulius Justonis, który przybył na protest.
Ania, rosyjska studentka, która była z nim, ale nie chciała się przedstawić, zapewniała, że takie „obrazy są niezbędne, by pokazać światu okrucieństwa wojny na Ukrainie”.
„Takich protestów trzeba więcej, każdego dnia, bo możecie, a my jesteśmy skrępowani i bojący się. Wstyd mi, że urodziłam się w Rosji, że moi rodzice są Rosjanami, że Rosjanie popełniają takie przestępstwa. Fotografuję wszystko i wysyłam do moich przyjaciół i krewnych w Rosji, to jest mój wkład” — powiedziała łamanym litewskim.
„Obraz jest szokujący, ale rzeczywistość na samej Ukrainie jest znacznie ostrzejsza” – powiedziała 68-letnia Irena Sinkevičienė, zapytana, jakie myśli ją prześladowały podczas protestu.
źródło: BNS, fot. BNS / Irmantas Gelūnas
Więcej na ten temat